czwartek, 8 listopada 2018

XI Dyktando Niepodległościowe w Mielcu

Już po raz jedenasty II Liceum Ogólnokształcące w Mielcu przygotowało Dyktando Niepodległościowe. Udział w nim wzięło około 300 osób, to kolejny rekord w historii tego wydarzenia. W tym roku najlepiej z dyktandem poradziły sobie kobiety: Aniela Ratusińska-Trzpis członek Zarządu TMZM,  Alicja Dąbrowska i Joanna Trojak. Najstarszy uczestnik: Władysław Wydro a najmłodsza uczestniczka: Alicja Bujak. 

Tekst dyktanda

100. rocznica odzyskania niepodległości niczym płonąca żagiew stała się zarzewiem zagorzałych dyskusji o patriotyzmie i narodowej tożsamości. Niektórzy zżymając się i zrzędząc ni stąd, ni zowąd sięgali do sczerniałych almanachów w poszukiwaniu pożądanej idei wszech czasów, inni byli skorzy na łapu-capu zarządzać niezbyt wyważone supersondaże na pohybel adwersarzom. „Niepodobna, żeby heroiczne zmagania poszły wniwecz i obróciły się w perzynę” hardo krzyczeli niektórzy. W okamgnieniu wzdłuż i wszerz, na obrzeżach i rubieżach Rzeczypospolitej rozbrzmiały huczne fanfary ku czci chlubnej historii polskiego oręża. Inni zmożeni nurzaniem się w rzewnych wspomnieniach półgębkiem żachnęli się: „Pora wychynąć z półmroków przeszłości zanim zohydzimy ją znużonym Lechitom”. Tym prowadzącym donikąd waśniom i niemalże handryczeniu położył kres nie zaskakujący, ale pożądany kompromis. Przecież gros spośród nas nie chce mitrężyć czasu, stojąc w pół drogi, ale hołubić naszą ojczyznę. A nowo kreowany model superpaństwa to i hołd złożony bohaterom, a nie czmychającym w chaszcze przed niebezpieczeństwem, i pamięć o dygnitarzach, w kraju i na uchodźstwie, którzy przekuli w czyn mrzonki o wolności. To krzewienie arcypięknej polszczyzny i orientacja w spuściźnie twórców niechybnie krzepiących i dodających nadziei podczas ponadstuletniej niewoli. To znajomość rodzimych obyczajów: i tych późnośredniowiecznych, i tużprzedwojennych; rzadko obchodzonych huculskich zażynek i wpółmartwej, północnomałopolskiej tradycji zwanej Siuda Baba. To także urzeczenie macierzystą przyrodą, podziw dla jej różnolitości i rzec by można magii. Niechby jakiś obskurant albo inny pseudouczony odważył się zadrwić lekceważąco, naówczas nie zawahajmy się huknąć: „Znaszli Mickiewiczowskie pejzaże malowane słowem?”. Pola posrebrzane żytem, bursztynowy świerzop, hordy żab, żółtawo-czerwone słońce, „poczciwa brzezina” nabierają nie lada charyzmy w pełnych wirtuozerii opisach. Ani chybi znajdzie się niejeden pseudo-Polak, który obelżywie wyśmieje te achy i ochy, narzekając, że nie brak tu monotonii, a gdzieniegdzie i bylejakości. Można by pogrążyć takiego niby-obieżyświata zahaczając go choćby w kwestii polskiej regionalnej kuchni, dokąd podążyć na brzad, a gdzie królują hekele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz